Rozśpiewane kazanie
Prapremiera tego musicalu odbyła się ponad 30 lat temu w małym brodwayowskim teatrzyku. Na początku nikt się nie interesował przedstawieniem. I nagle stała się rzecz niezwykła. “Człowiek z La Manchy” Mitcha Leigh`a i Dale’a Wassermana trafił na największe amerykańskie sceny. Zachwycił się nim słynny Jacques Brel i przeniósł do Europy. Jutro historię o Miguelu de Cervantesie zobaczymy w Teatrze Polskim. Spektakl, w reżyserii Józefa Opalskiego przywiózł do Warszawy zespół Teatru Rozrywki w Chorzowie. Reżyserem przedstawienia jest Józef Opalski.
Paweł Pokora: Co zainteresowało Pana w Człowieku z La Manchy?
Józef Opalski: Wszystko zaczęło się od Brela, którego usłyszałem w tym musicalu. Jego kreacja tak mnie zachwyciła, że nie doceniłem wartości samego utworu. Dopiero później zafrapował mnie temat utworu, traktujący o sile teatru przezwyciężającej strach, a nawet śmierć.
Jak długo trwały przygotowania do spektaklu?
Przez dwa lata ściągałem materiały oraz nuty, ponieważ krążące po kraju wersje Człowieka… są nieautentyczne. Na przykład na pierwszej stronie egzemplarza autorzy zastrzegają, że przedstawienie powinno być grane bez przerwy. A dotychczasowe polskie inscenizacje nie uwzględniały tej uwagi. Musical wykonywano nawet z dwoma antraktami.
Premiera odbyła się przed rokiem.
Owszem i chyba przedstawienie nam się udało, tak przynajmniej mówili ci, co je widzieli. Pewno Brel, któremu dedykowałem spektakl, czuwał nad całym przedsięwzięciem.
Czy główną postacią spektaklu jest Cervantes?
Tak. Wasserman oparł libretto na autentycznych zdarzeniach z życia autora Don Kichota. Rzecz dzieje się w więzieniu. Święta inkwizycja obłożyła ekskomuniką i ujęła Cervantesa, poborcę podatkowego, za ściąganie danin z pewnego klasztoru. W celi współwięźniowie odbywają nad nim sąd. A on broniąc się wykorzystuje swoją powieść. Wciąga skazańców w odtwarzanie postaci z Don Kichota.
Kto wykonuje główną partię w Pańskiej inscenizacji?
Stanisław Ptak, pierwszy legendarny odtwórca roli Cervantesa/Don Kichota w Polsce sprzed 23 lat. Bardzo się cieszę, że jeszcze raz zgodził się wystąpić w tej roli.
Nazwa teatru, w którym zrealizował Pan Człowieka…, sugeruje lekką inscenizację.
Otóż nie. Człowiek… to rzecz ponura jak na amerykański musical. Nie ma w nim wiele muzyki i rozbudowanych scen baletowych. Moje przedstawienie jest więc też pod tym względem dość zgrzebne.
Czyli zrobił Pan kazanie w Teatrze Rozrywki?
Tak żartobliwie pisano. Ale w tym spektaklu nie chodzi o beztroską zabawę, ale o chwile wzruszeń. Po ostatniej scenie — śmierci Don Kichota, na widowni zapada długa cisza i dopiero po chwili rozlegają się brawa. Właśnie o taki efekt mi chodziło. Teraz jestem ciekaw reakcji warszawskiej publiczności.