Artykuły

Gwiazdę kreuje publiczność

Monika Kubik: Gorące brawa, bukiety kwiatów — tak publiczność Teatru Wielkiego dziękowała Pani za rolę Konstancji w Uprowadzeniu z Seraju. A przecież, zdradźmy tajemnicę, przedstawienie mogło być odwołane…

Zdzisława Donat: To prawda, zaatakowało mnie zapalenie tchawicy, ale wyciągnął mnie z tego mój bioterapeuta, w którego wierzę. Dosłownie po kilkudziesięciu minutach wszystko ustąpiło. Na drugi dzień mogłam śpiewać na scenie.

Skoro mówimy o niebezpieczeństwach czyhających na głos… Jak śpiewacy chronią ten najdoskonalszy instrument świata?

Niestety, nie ma idealnej recepty. Na przykład Amerykanie spokojnie piją mleko prosto z lodówki, coca-colę z lodem, ponieważ są przyzwyczajeni do tego od dziecka i nawet nie wiedzą co to angina. Dla mnie zimne napoje miałyby katastrofalny skutek, unikam więc ich szczególnie przed występem. W dniu przedstawienia staram się także nie mówić.

Najwspanialsza Królowa Nocy z Czarodziejskiego fletu Mozarta — to Pani. W tej partii oklaskiwano Panią we wszystkich wielkich salach operowych świata. Ostatnio w La Scali. Jakie wrażenia przywiozła Pani z Mediolanu?

Wspaniałe, ponieważ piękne było przedstawienie uznane zresztą za najlepszą inscenizację sezonu La Scali. Brałam udział już w kilkudziesięciu wersjach Fletu i muszę przyznać, że ta była zdecydowanie inna. Reżyser John Cox, niczym doskonały rzeźbiarz, nadał arcydziełu Mozarta wersję lekką, bajkową, z dyskretnymi akcentami dramatycznymi, wszystko w niezwykle dobrym guście. Orkiestrę prowadził uwielbiany od wielu lat przez tamtejszą publiczność Wolfgang Sawallisch, który w sposób sobie tylko znany potrafi pięknie podkreślić wzajemny stosunek instrumentów. Mówię o tym ponieważ sukces powinien być sprawiedliwie rozdzielony pomiędzy wszystkich, nie tylko wokalistów.

Zatem jeszcze słowo o wykonawcach.

W obsadzie znaleźli się Amerykanie, Rosjanin, Austriacy, Niemcy, Anglicy, tylko dwóch Włochów i dwóch znakomitych Szwedów, robiących już międzynarodową karierę. Myślę o pięknym barytonie — Hakanie Hagegardzie, znanym z filmowej wersji Fletu Bergmana. Drugi to Goest Winbergh — tenor, który śpiewał partię Tarnina.

Czy w tej inscenizacji czuła się Pani jako Królowa Nocy najlepiej?

To nie to. Spektakl miał po prostu inną stylistykę. Nadal jednak uważam za najbardziej interesujące i bardzo głębokie przedstawienie monachijskie, z którego inne teatry nawet kopiują ciekawsze pomysły reżyserskie. Wysoko też cenię wersję salzburgską Jean Pierre Ponelle’a, która od ośmiu lat cieszy się niezmiennym powodzeniem na Festiwalu.

Zapewne wszystkie te inscenizacje znalazły się na wideokasetach. Dzięki magicznej taśmie można dziś, nie ruszając się z domu, obejrzeć najwspanialsze przedstawienia La Scali, Metropolitan… A u nas wciął jeszcze trudno o płytę.

Coraz więcej spektakli zostaje utrwalonych na taśmach, które potem pojawiają się w sprzedaży. Natomiast La Scala od momentu zaistnienia tej techniki zapisuje dla archiwum teatralnego każdą próbę generalną i premierę. Taśma magnetofonowa, płyty mogą utrwalić tylko głos, a przecież opera jest pięknym, barwnym obrazem malowanym przez scenografa, kostiumologa, kreślonym gestami śpiewaków, tancerzy. Wideokasety są więc tym cennym wynalazkiem, dzięki któremu wielkie inscenizacje, wielkie interpretacje będzie można kiedyś podziwiać. I tylko żal, i trochę wstyd, że my nie mamy jeszcze telewizyjnych wersji naszych dzieł operowych.

Co dziś się ceni najbardziej w wykonawstwie? Technikę, siłę głosu, interpretację?

Czasy, gdy zachwycały tylko olbrzymie głosy dawno minęły. Publiczność staje się coraz bardziej wyrobiona, szuka u śpiewaka tego, co składa się na artyzm, a więc wspomnianej przez panią techniki, interpretacji i coraz ważniejszej — barwy. Jeszcze nie tak dawno, np. koloraturowy głos nie miał szczególnych szans. Dopiero Callas nadała, mu wyrazu, intensywności i na nowo odkryto przydatność tego gatunku głosu dla opery.

Zapraszana jest Pani przez najznakomitsze teatry operowe. Każdy i występ przynosi entuzjastyczne recenzje, owacje publiczności. Czy jest Pani gwiazdą?

Gwiazdę kreuje publiczność, która chce znaleźć w jej sztuce siłę wzruszenia, jakąś refleksję, czasami intymne doznania, w niej samej szuka fascynującej osobowości, w jej życiu prywatnym czegoś innego, odrębnego… Czy jestem gwiazdą? Doprawdy nie wiem.

Od gwiazd już tylko jeden kroki do astrologii. Czy w życiu jest Pani rzeczywiście Rakiem jak na to wskazuje horoskop?

Najlepiej czuję się w domu, to prawda.

Najnowsze przedstawienie warszawskie, w którym śpiewa Pani Marcelinę, to Fidelio Beethovena, od 60 lat nie wystawiany w Teatrze Wielkim.

A szkoda, jest to dzieło o wymiarze ponadczasowym, niosące bardzo szlachetne przesłanie etyczne. Z jednej strony poszanowanie wolności jednostki, z drugiej — wierną, pokonującą wszelkie przeszkody miłość małżeńską. Przyjęło się sądzić, iż Beethoven nie był człowiekiem teatru. Wspaniała dramaturgia muzyczna Fidelia jest najlepszym zaprzeczeniem tego obiegowego poglądu.

Dziękujemy za rozmowę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji