Koturny Fedry
Są dwie, trzy role w światowej dramaturgii, o których marzy każda aktorka. Szekspirowska Lady Makbet, Medea Eurypidesa, Fedra — tytułowa postać klasycystycznej tragedii Jeana Racine’a. Mierzą się z nimi tylko dojrzałe i wielkie aktorki — bo też są to role piekielnie trudne i nie wystarczy już sam warsztat. Trzeba mieć w sobie „czarny płomień tajemnicy”.
Znakomity reżyser Laco Adamik i aktorzy warszawskiego Teatru Powszechnego przygotowali premierę najsłynniejszego tekstu Racine’a z 1677 roku — w świetnym poetyckim przekładzie Artura Międzyrzeckiego.
Rolę tytułową gra Krystyna Janda — wybitna aktorka, której Marię Callas pamiętał będę jeszcze długo. Niestety, tym razem aktorka nie stworzyła postaci na swoją miarę. Jej Fedra — oszalała z namiętności do pasierba doświadczona kobieta, która doprowadza do śmierci ukochanego — grana jest na jednym tonie. Co gorsza, Janda powraca w tej roli do nadekspresji i krzyku — maniery aktorskiej, którą znamy z jej ról filmowych. Po dwóch, trzech scenach wykrzyczanych przestronnym, skrzypiącym z przeforsowania głosem widz traci zainteresowanie dylematami serca i sumienia nieszczęśliwie zakochanej królowej. Dopiero ostatnia scena: wyznanie przed Tezeuszem prawdy przez Fedrę, która zażyła truciznę — przypomina o klasie aktorki. Janda zjawia się na scenie niczym japoński duch, nieobecna. Wypowiada trudny wiersz na ściszeniu, pozornie bezbarwnie. I właśnie ten moment gry — oszczędny w geście i środkach ekspresji — pozostaje w pamięci po przedstawieniu.
Nie spodobał mi się także pomysł na kostium i wygląd sceniczny Fedry. Jasne warkoczyki doczepione do włosów Krystyny Jandy — są cokolwiek niepoważne, a wysokie koturny, które nie mają uzasadnienia np. tradycją grecką (grany jest tekst klasycystyczny), także prowokują do żartów. Wiem, że ich funkcją było wyrównanie wzrostu pomiędzy Jandą i innymi aktorami, ale władczość, wielkość dumy i serca Fedry nie na koturnach winna się zasadzać. Zwłaszcza że największe wejście aktorki — to ostatnia scena Fedry, grana jest na boso.
Są w tym spektaklu trzy ciekawe role: naturalna Arycja (Maria Seweryn), świetny w relacji o śmierci Hipolita Teramenes (Tomasz Sapryk) i ascetyczna, przenikliwa piastunka Fedry — Enona (Mirosława Dubrawska). Choć nie rozumiem, po co reżyser wsadził Enonę na wózek inwalidzki, skoro w trakcie spektaklu — aktorka udowadnia swoją sprawność fizyczną.
Czasem zdarza się, że wielcy przegrywają. Jan Englert nie poradził Królowi Lirowi, Krystyna Janda nie sprostała Fedrze. A jednak liczy się klasa aktorskiej porażki. Obie wspomniane role warto i trzeba zobaczyć.
Jean Racine, Fedra.
Reż. Laco Adamik, scen. — Barbara Kędzierska. Teatr Powszechny w Warszawie.