Artykuły

Odważne i nieoczywiste wybory

Odbywający się w trybie dwuletnim Festiwal małych Prapremier jest jednym z nielicznych w kraju konkursowych przeglądów najnowszych realizacji, które powstają z myślą o młodszej widowni. Impreza ma już ugruntowaną pozycję, a do każdej kolejnej edycji zgłasza się coraz więcej teatrów — nie zawsze lalkowych.

To dowód, że o dziecięcych odbiorcach myśli się nie tylko w teatrach statutowo ukie­runkowanych na tę grupę wiekową, ale także w innych instytucjach. Oczywiście nie jest to odkrywcze spostrzeżenie. Ważniejszy wydaje się fakt, że twórcy niezwiązani na stałe z pro­dukcją dziecięcą coraz częściej wychodzą poza sprawdzony i bezpieczny repertuar — który ma zapewnić jedynie sukces finansowy teatrów — podejmując trudne i niekiedy ryzykowne de­cyzje wprowadzania na scenę zupełnie no­wych historii.

Do tegorocznej, czwartej już edycji, która odbyła się w dniach 15-20 września, zgłoszono trzydzieści dziewięć spektakli. Nie jest to pełna lista prapremierowych inscenizacji z ostatnich dwóch sezonów, z pewnością jed­nak prezentuje ona wszechstronność i róż­norodność działań, jakie są dziś podejmo­wane z myślą o młodym teatralnym odbiorcy. Zdecydowaną większość, bo aż dwadzieścia sześć spektakli zgłosiły teatry lalek, pięć tea­try dramatyczne, cztery były koprodukcjami różnych instytucji, kolejne cztery to prace grup i zespołów funkcjonujących przy orga­nizacjach pozarządowych. Już samo to zesta­wienie wskazuje, że rynek teatralny dla dzieci dynamicznie się rozrasta, dołączają do niego kolejne podmioty i choć efekty końcowe działań nie zawsze są zadowalające (zwłasz­cza z punktu widzenia osób stale pracujących w przestrzeni kultury dziecięcej), to bez wąt­pienia jest w czym wybierać.

Pośród zgłoszeń dominowały spektakle dla widowni powyżej trzeciego roku życia. Ale by­ło też po kilka propozycji dla najnajów, dzieci starszych (10+), a także dwa spektakle dla mło­dzieży i widzów dorosłych. Zatem termin „małych” wpisany w nazwę festiwalu rozpręża się, obejmując dziś w rozumieniu twórców wszystkie grupy wiekowe, od niemowląt po osoby pełnoletnie. Coraz bardziej różnorodny jest także materiał, który stanowi punkt wyj­ściowy do realizacji. Pośród zgłoszonych spektakli znalazły się bowiem adaptacje współczesnych baśni oraz książek dla dzieci i młodzieży, utwory pisane na zamówienie (niekiedy powstające w trakcie pracy nad spektaklem), próby przeniesienia na scenę komiksów, picture booków, a nawet obra­zów filmowych, prapremierowe insceniza­cje najnowszych dramatów publikowanych w poznańskiej serii „Nowe Sztuki dla Dzieci i Młodzieży”, przedstawienia inspirowane legendami i znanymi powieściami, liczne au­torskie projekty, w końcu wychodzące naprze­ciw licencjom nowatorskie adaptacje broadwayowskich hitów musicalowych.

Do konkursowego przeglądu zakwalifiko­wano siedem z nich i trzeba przyznać, że był to wybór odważny i nieoczywisty. Uwagę zwró­cił przede wszystkim brak spektakli teatrów uznawanych dziś za najciekawsze repertua­rowe — mowa o teatrach lalkowych, których silnym reprezentantem był jedynie wygrywa­jący wszystkie poprzednie edycje Wrocławski Teatr Lalek. Ale co istotniejsze, wybór ten nie pozostał obojętny w ocenie liczne przybyłych gości, wywołując najrozmaitsze komentarze, spory i dyskusje, które trwały nawet do póź­nych godzin wieczornych — a tego czasami brakuje na innych tego typu imprezach.

Wykorzystane środki i koncepcje insceniza­cyjne pozwalają podzielić konkursowe prezen­tacje na trzy sztywne grupy: spektakle aktor­skie, spektakle używające kostiumu jako for­my i środka wyrazu dopełniającego pracę aktora w żywym planie oraz spektakle aktorsko-lalkowe. Innych nie było. Ten brak silniej­szego zróżnicowania można uznać za wadę, ale trzeba też pamiętać, że w teatrach, zwłaszcza lalkowych, powstaje coraz więcej spektakli bez lalek. To znamię naszej epoki — klasyczne gatunki poszły do lamusa, nie są aż tak atrak­cyjne jak dawniej, a tempo pracy w teatrach sprawia, że zwyczajnie brakuje czasu na dzia­łalność laboratoryjną i poszukiwanie nowych zjawisk. Ale to temat na inną dyskusję…

Pokazane w ramach konkursu spektakle aktorskie to Staś i Zła Noga w reżyserii Bart­łomieja Błaszczyńskiego (koprodukcja Śląskie­go Teatru Lalki i Aktora „Ateneum” oraz Tea­tru Śląskiego im. Stanisława Wyspiańskiego w Katowicach), Morze ciche w reżyserii Łuka­sza Zaleskiego (Teatr Nowy w Zabrzu) oraz Ile żab waży księżyc w reżyserii Przemysława Jaszczaka (raz jeszcze katowicki „Ateneum”). Aktorsko-kostiumowe to Motyl w reżyserii Marcina Libera (Wrocławski Teatr Lalek) oraz Fru-Fru w reżyserii Karoliny Maciejaszek (Olsztyński Teatr Lalek). Natomiast do spek­takli mieszających gatunki zaliczyć należy Podwójne życie Weroniki w reżyserii Krzysztofa Rzączyńskiego (Teatr im. Hansa Christiana Andersena w Lublinie) oraz Pod adresem ma­rzeń w reżyserii Marka Zakosteleckiego (Teatr Lalki i Aktora „Kubuś” w Kielcach). Najcie­kawsze zjawiska wyłoniły się na obu końcach tego formalno-inscenizacyjnego spektrum.

Zdobywca Grand Prix, nagrody jury dzie­cięcego, nagrody za reżyserię oraz dwóch wy­różnień aktorskich (dla Andrzeja Kuby Siel­skiego i Andrzeja Skorodzienia), czyli Pod adresem marzeń, jest piękną, ukazującą dzieje obecnej siedziby Teatru „Kubuś” opowieścią napisaną wspólnie przez reżysera oraz Elżbietę Chowaniec. Siedmioro postaci przedstawia tu siedem historii, które wydarzały się na prze­strzeni lat, a nawet stuleci, i związane były z budynkiem przy ulicy Dużej 9. Powstał spek­takl magiczny, opowiedziany różnymi techni­kami, wchodzący w silną interakcję z publicz­nością, zabawny i wzruszający, a przede wszyst­kim spójny we wszystkich płaszczyznach wy­razu. To duża zasługa Zakosteleckiego, który jest też twórcą scenografii, kostiumów i lalek. Koncepcja plastyczna nawiązuje do formuły teatru barokowego, z malowaną iluzjonistyczną dekoracją i złudzeniem perspektywy, a dopeł­nia ją bogactwo wykorzystanych środków: od gry w żywym planie, przez papierowe, płaskie lalki à la planchette, kukiełki, teatr cieni, czar­ny teatr, konwencję kina niemego (wraz z fil­mem), aż do zabawy światłem i lustrzanymi odbiciami. Każda z historii opowiedziana jest w odmiennej konwencji, które razem tworzą bardzo czysty i spójny obraz.

Drugi zwycięzca, Staś i Zła Noga (nagroda jury dziecięcego, za adaptację tekstu oraz za najlepszą rolę męską dla wcielającego się w ty­tułową postać Złej Nogi Michała Rolnickiego), to świetna adaptacja komiksu Tomasza „Spella” Grządzieli, ukazująca życiowe perypetie chłopca, którego z powodu choroby czeka am­putacja. Ale nie jest to historia uderzająca w mi­norowy ton trudów i zmagań z własną niepełnosprawnością, a dynamiczna, wywrotowa i pełna ironii opowieść o relacji kilkulatka ze starszym, przechodzącym okres buntu kolegą, może nawet przyjacielem (Noga jest bowiem w spektaklu antropomorfizowana). Jedynie po­stać Matki co jakiś czas przypomina, że praw­da jest gorzka, a świat stworzony w wyobraźni chłopca nie będzie trwał wiecznie. Staś… grany w całości w planie aktorskim jest jednak mo­mentami przebodźcowany — potężna w war­stwie tekstowej adaptacja miesza się nieprze­rwanie z niemal choreograficznym układem działań, które co prawda wywołują sponta­niczne reakcje młodej publiczności, ale nie pozwalają jej na chwilę refleksji i odciągają od głównego problemu opowieści.

Podobne w konwencji, choć już nie tak dy­namiczne Morze ciche, na podstawie książki Jeroen Van Haele, porusza z kolei temat dziecka z dysfunkcją słuchu. Próba ukazania widzowi uczuć i emocji, jakie towarzyszą głównemu bohaterowi w jego odmiennym od rówieśników poznawaniu i uczeniu się świata, w spektaklu odbywa się na wielu poziomach równocześnie. Wyróżniony za reżyserię Łukasz Zaleski nie tylko rozbudowuje narrację o dodat­kową warstwę języka migowego (prowadzo­nego symultanicznie z tekstem mówionym), ale też potęguje ją o komunikaty wyświetlane na horyzoncie. Istotna jest także muzyczno-dźwiękowa oprawa spektaklu, która momen­tami dosłownie kłuje w uszy, aby wywołać u odbiorcy doznanie zbliżone do tego, którego doświadcza osoba głucha. Uznanie wszystkich zdobyła grająca tu główną rolę Emilia, znako­mita Anna Konieczna — doceniona nagrodą aktorską oraz Dyplomem Honorowym Sekcji Teatrów Lalkowych ZASP. Kreowana przez nią postać zwyczajnie wzrusza, sama zaś ak­torka pozostawia daleko w tyle partnerujące jej koleżanki. Można mieć jedynie żal, że tak wartościową i potrzebną opowieść wtłoczono w zupełnie nieprzystający do całości scenogra­ficzny śmietnik, zbliżony estetyką do sztuki cheap-artu — bardziej zapowiadający (nie­obecny w spektaklu) motyw ekologiczny, niż podkreślający temat przemijania i zanikania wraz z dojrzewaniem bohatera naturalnego piękna nadmorskich plaż.

Wyróżnione ex aequo za scenografię spek­takle Fru-Fru i Motyl — to z kolei dwie zupełnie odmienne opowieści, choć po tytułach wyda­wać się może, że tematycznie zbieżne. Fru-Fru z Olsztyńskiego Teatru Lalek jest sprawnie zakomponowaną próbą przeniesienia na sce­nę picture booka wietnamskiego autora Nguyen Tran Thien Loca. Karolina Maciejaszek i Marika Wojciechowska korzystając z rozmai­tych technik — tintamareski, maski, kostiumu, przedmiotu, projekcji wideo — pokazują kolo­rowy, bajkowy mikrokosmos owadów i roślin, pośród których pewnego dnia pojawia się ma­ła, marząca o przemianie w motyla, larwa. Młody widz śledzi jej losy, przeżywa razem z nią zachwyt otaczającym światem, a w finale do­świadczą bolesnej, życiowej prawdy, że nie zawsze otrzymujemy od losu tego, czego byśmy chcieli — Fru-Fru staje się bowiem muchą. Ale przecież i z tym da się pogodzić, chociaż to opowieść à rebours wobec motywu Brzyd­kiego Kaczątka. Może niepotrzebny jest tu jedynie motyw kozetki u specjalisty, od któ­rego rozpoczyna się spektakl, a którego brak w oryginale — olsztyńska opowieść poprowa­dzona jest bowiem retrospektywnie, a dzie­ciom przedstawia ją dorosła już Mucha.

Motyl z Wrocławskiego Teatru Lalek zwra­ca z kolei uwagę swoim monumentalizmem. Scena i horyzont, początkowo sterylnie białe (scenografia i kostiumy autorstwa Mirka Kacz­marka), zmieniają się w przerażające, wyło­żone lejącym się plastikiem, czarne przestrzenie, w których rozgrywa się historia Rutki, kilku­letniej dziewczynki żyjącej w świecie fantazji. To opowieść, w której można doszukać się inspiracji i Alicją w Krainie Czarów, i Czarno­księżnikiem z Krainy Oz, ale też licznych od­niesień do problemów współczesnego dziecka, jak chociażby dominująca i nie zawsze dobra rola mediów w procesie wychowawczym. Tego wszystkiego jest jednak za wiele, jakby autorka tekstu, Małgorzata Sikorska-Miszczuk, stra­ciła kontrolę nad swoją pracą, dała ponieść się fantazji. Wielość tych zjawisk i motywów pociągnęła też reżysera, przez co w spektaklu górę niebezpiecznie wzięła widowiskowość. Trzeba jednak przyznać, że forma ta idealnie wpasowała się w potrzeby młodszej publicz­ności, która po pokazie nie chciała puścić aktorów ze sceny.

Na festiwalu bez echa przeszły spektakle z teatrów Andersena i „Ateneum”, i są ku temu powody. Podwójne życie Weroniki to próba mierzenia się reżysera (a od dwóch sezonów także dyrektora teatru) z zupełnie nową dla niego materią,daką jest sztuka lalkarska. I jest w tej próbie coś magicznego, co wynika z ini­cjacyjnego charakteru pracy, ale równocześ­nie z przefiltrowania eksperymentu przez do­świadczenie bliskiej Rzączyńskiemu sztuki filmowej. Powstała poetycka metanarracja, na którą składają się działania aktorów w planie żywym, animacja lalek, same lalki, a w końcu obraz z kamery rzucony na horyzont. Pociąga zwłaszcza prostota tych zjawisk — lalkarzom doskonale znana, nawet można powiedzieć, że banalna —którą Rzączyński odkrywa sam dla siebie. Ale też sporo rzeczy drażni: psycholo­giczne granie aktorów, które nie wszystkim jest bliskie, czy chociażby cytaty z muzyki Preis­nera, które zbyt upodabniają nowo tworzo­ną opowieść do kinowego pierwowzoru. Hi­storię Weroniki pokazaną w tak odmienny sposób należy jednak docenić, bo to intrygu­jący przykład warsztatowego mieszania ga­tunków i wykorzystania lalki do opowiedze­nia zdarzeń z przeszłości, które w nowej interpretacji mają szanse zmienić losy bohaterki.

Słabiej broniła się inscenizacja dramatu Maliny Prześlugi Ile żab waży księżyc. To spektakl przeciętny, momentami wręcz słaby, wtłoczony w geometryczną, toporną i wciąż przesuwaną scenografię, ubrany w kostiumy przeszkadzające aktorom, oraz okraszony muzyką, która jest mieszaniną kompozycji barokowych i techno z wykorzystaniem synte­zatora midi. Brakuje tu dobrych pomysłów reżyserskich (które przecież nie są obce Jaszczakowi), a w ślad za nimi porywającego aktorstwa, które przy niemal stale dwójko­wych scenach Króla i Chłopca powinno nieść spektakl — choć trzeba przyznać, że grający tego ostatniego Michał Skiba jako jedyny przy­ciąga uwagę. Szkoda, bo tekst Prześlugi to niezwykle ciekawa historia ukazująca prze­mianę, jaka dokonuje się w życiu dorosłego, kiedy pojawia się dziecko. Proces ten nie za­chodzi spontanicznie, wynika z kolejnych do­świadczeń, budowania i kształtowania relacji, nawet jeśli towarzyszy im początkowa nie­chęć i krytyka. Katowicka inscenizacja nie ukazała tego w pełni.

Nagrody, które przyznało jury (Marzenna Wiśniewska, Jacek Sieradzki i Mateusz Mi­rowski) zwracają uwagę pewną prawidłowo­ścią: za role w spektaklach głównymi laurami uhonorowano aktorów dramatycznych. Może to znak, by przemyśleć raz jeszcze zadania, ja­kie daje się aktorom w pozostałych instytucjach. Kierunek teatru młodego widza — używając na­zwy powojennych instytucji, w których grano repertuar dla młodzieży jedynie w żywym planie — mocno dziś dominuje w teatrach lalek, jednak w starciu z aktorami dramatycznymi lalkarze nieczęsto wychodzą zwycięsko. Za to wygrywają prawie zawsze, kiedy potrafią ol­śnić widownię swoimi wyjątkowymi umieję­tnościami. I to właśnie potwierdzają spektak­le Pod adresem marzeń oraz Staś i Zła Noga.

Na zakończenie dodam, że wałbrzyski fe­stiwal nie składa się jedynie z konkursowych pokazów. Jak zawsze rozpoczął go prapremie­rowy spektakl organizatorów — w tym roku Podwórko zaginionych zabawek Anny Andraki w reżyserii Roksany Miner. W trakcie orga­nizowane były liczne warsztaty, czytania performatywne, pokazy studentów kierunków lalkarskich, spektakle pozakonkursowe, a na­wet wycieczki. Festiwal zamknął zaś ponownie spektakl z Teatru Lalki i Aktora w Wałbrzy­chu, choć już niemający statusu prapremiery — tym razem było to 13 bajek z królestwa Lailonii na podstawie utworów Leszka Kołakowskiego w reżyserii Marty Streker.

Dużo wydarzeń jak na jeden z najmniej­szych teatrów lalkowych w kraju.

IV Festiwal małych Prapremier Wałbrzych, 15-20 września 2019

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji