Artykuły

Problem z własną tożsamością

Tancerz mece­nasa Kraykowskiego w inscenizacji Jacka Bunscha będzie 28 października pierwszą premierą sezonu w Teatrze Lubuskim.

Zielonogórski Tancerz mece­nasa Kraykowskiego to już dwunasta inscenizacja Gom­browicza w teatralnej biografii Jacka Bunscha. Historia zaczę­ła się, nomen omen, od słynnej Historii w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Warto wspo­mnieć też ważny czas w życiu reżysera, pytając, czego szukał w teatrze.

— Cytując od razu Gombrowi­cza, można to opisać zdaniem rozpoczynającym Ferdydurke  — „obudziłem się we wtorek o porze nikłej i bezdusznej” — powiedział nam Jacek Bunsch. — Skończyłem krakowską szkołę teatralną, zostałem zaangażowany jako reżyser do Teatru Polskiego z planem wystawienia Szewców Witkacego… i od razu wybuchł stan wojenny. Nagle wypadliśmy z orbity czasu. Trzeba było się określić, także w sensie głębszym, intelektual­nym. Byłem już wtedy mocno przekonany, że zarówno Witka­cy, jak i Gombrowicz pasują do obrazu rzeczywistości, która od samego początku wydawała się straszliwie anachroniczna, od­wracająca bieg historii. A wła­śnie w Szewcach prokurator Scurvy wprowadza swój „stan wojenny”, żeby zatrzymać szew­ską rewolucję. I doprowadza w efekcie do „uszewczenia”, czyli wybuchu rewolucji na jeszcze większą skalę. Gombro­wicz natomiast proponował spojrzenie z perspektywy jed­nostkowej, konfrontował swoje indywidualne, anarchistyczne „ja” z biegiem dziejów.

Reżyser sięgnął po najmniej znany utwór, czemu towarzy­szyły wielkie emocje. W tam­tych czasach, a był 1985 rok, szedł pod prąd patriotycznym nastrojom.

— Bohater Historii — bosonóg o imieniu Witold — prowo­kacyjnie wystawia bosą stopę wobec rozpędzonych mechani­zmów historii w nadziei, że coś uda mu się zmienić — uważa Bunsch. — Na początku mamy odmieńca, bosonoga skonfliktowanego z rodziną, nazwaną zresztą prawdziwymi imionami rodziny Gombrowicza, a potem perspektywa się rozszerza: wi­dzimy wybuch I wojny światowej, cara Mikołaja i kaisera Wil­helma, generałów i marszałków, później kawiarnię Ziemiańską, Wieniawę i Piłsudskiego, wresz­cie mieli pojawić się Hitler i Stalin. Czym więc ma być bosa stopa przeciwko planom maso­wych rzezi, rewolucji i przewro­tów, nacjonalizmów i komuni­stycznego terroru? Obroną jednostki, wartości ludzkiego istnienia? To bardzo tajemnicza sztuka, ale trzeba pamiętać, że Gombrowicz nigdyjej nie ukoń­czył, więc ja właściwie realizo­wałem swój scenariusz będący rodzajem adaptacji.

Nowa forma

Jak zaznacza reżyser, pro­blem patriotyzmu jest tam zaledwie dotknięty, bosa stopa zostaje wystawiona również wobec tradycji nacjonalistyczno-cierpiętniczej.

— Bo Gombrowicz ten wła­śnie nurt uważał za prze­brzmiały, skazujący na peryferyjność, domagał się nowej formy Polaka — wyzwolonego z kompleksów przeszłości, otwartego na świat, Polaka-obywatela Europy — dodaje Jacek Bunsch. — Napisał o tym w Dzienniku tak jasno i kate­gorycznie, że obawiam się, że ci, którzy próbują mu zarzucać „antypatriotyzm”, po prostu tego nie czytali. Ale to od po­czątku wywoływało nieporo­zumienia i awantury. Najpierw, publikując Trans-Atlantyk, naraził się środowisku emigracji londyńskiej, a potem dopadła go obrzydliwa propaganda PRL, robiąc z niego „anty-Polaka”. To jakaś ironia losu, że gębę „zdrajcy narodu” przy­prawiła mu komunistyczna dziennikarka, rozpoczynając w 1965 roku sfałszowanym wywiadem „operację Gombro­wicz”, czyli całą serię tekstów opluwających go w najgorszym stylu gomułkowskiej propa­gandy.

Tak jak to bywa, zmieniało się myślenie Jacka Bunscha o autorze Ferdydurke.

— Następowało przeniesie­nie akcentów z wymiarów hi­storiozoficznych na kondycję jednostki, problem „kościoła ludzkiego” — tłumaczy reżyser. — W Historii po raz pierwszy pojawił się w moich insceniza­cjach gombrowiczowskich bohater obdarzony rodzajem autoświadomości, jakby wciąż stawiający przed sobą lustro. Gombrowicz mówił w Dzien­niku: „W tym sęk, że ja wywo­dzę się z waszego śmietnika. Nie, to nie przypadek, że w chwili kiedy na gwałt potrze­ba bohatera, rodzi się ni stąd ni zowąd błazen… świadomy i wskutek tego poważny”. To jakby nowe, współczesne wcielenie bohatera mającego swoje korzenie jeszcze w ro­mantyzmie. Zabrzmi to może zaskakująco, ale Gombrowicz był ostatnim autorem, który w polskiej dramaturgii podej­mował całościową wizję świa­ta, i to go łączy z „wieszczami”. Dzisiejsza dramaturgia po­strzega świat cząstkowo, wy­cinkowo.

Inna królowa

Jacek Bunsch wystawiał też Gombrowicza za granicą.

— Najważniejsza była Iwo­na zrealizowana na dużej scenie duńskiego Odense Teater — wspomina reżyser. — Nie­zwykłe doświadczenie — prze­cież Dania jest królestwem, a królowa ma na imię Małgo­rzata, tak samo jak w sztuce. Iwona, jako ktoś zupełnie inny, obcy, stawała się potężnym zagrożeniem dla świetnie zor­ganizowanego społeczeństwa, co nabrało nadzwyczaj aktual­nego wydźwięku. Recenzent kopenhaskiego „Politiken” tak właśnie odczytywał ten spek­takl, uznając go zresztą za wspaniałe przedstawienie, które „patrząc w nasze oczy, gra jednocześnie na naszej chęci odrzucenia Iwony i tego, co w nas samych obce”.

Jacek Bunsch inscenizował Ferdydurke, Iwonę, Ope­retkę, a także Ślub, jednak wciąż powraca do opowiadań, począwszy od Biesiady u hra­biny Kotłubaj. Ostatnio realizował Pamiętnik Stefana Czarnieckiego. Warto zapy­tać, co sprawiło, że sięgnął po Tancerza.

— Bohaterowie opowiadań Gombrowicza mają funda­mentalne problemy ze zdefi­niowaniem własnej tożsamo­ści, co wydaje mi się bardzo współczesne, dotykające szczególnie młodego pokole­nia — zauważa reżyser. — Nie potrafią też znaleźć miejsca w świecie, który wymusza jednoznaczność, jednowymiarowość. Narrator Pamiętnika Stefana Czarnieckiego roz­paczliwie usiłuje nadążyć, wejść w role społeczne i poli­tyczne. Ciągle jednak spo­strzegając, że nie jest ani czarny, ani biały, staje się „szczurem bez właściwości”, co doprowadza go do szaleń­stwa. Tancerz mecenasa Kray­kowskiego szuka z kolei opar­cia, swojej „gwiazdy przewod­niej”. Właściwie mógłbym powiedzieć, że to przedstawie­nie będzie stanowiło kontynu­ację wcześniejszych adaptacji.

W opowiadaniu mamy do czynienia z teatralizowaniem obsesji związanej z dobrze sytuowanym tytułowym boha­terem, którego zaczyna osa­czać chory na epilepsję, niżej się sytuujący, zakompleksiony bohater. Jest też motyw bywa­nia w teatrze, kolejka przed kasą i Księżniczka czardasza. Tak pojęta teatralność może wpłynąć na inscenizację.

— Kluczowy jest motyw tań­ca, choć to przecież metafo­rycznie rozumiany przez Gombrowicza „taniec” epilep­tyka, który czuje się przez ową świętą przypadłość namasz­czony, doznaje też masochi­stycznej rozkoszy wynikającej z upokorzenia - interpretuje reżyser. — Jego relacja z mece­nasem, człowiekiem sukcesu i doskonałego porządku świa­ta, rozpięta została pomiędzy miłością i uwielbieniem a nie­nawiścią, urażoną dumą i chęcią ubóstwienia. Można się tu nawet dopatrzyć relacji człowieka z Bogiem. W bar­dziej przyziemnym wymiarze. Tancerz staje się prześladowcą, takim współczesnym stalkerem, któremu nie są obce na­wet metody anonimowego hejtu. W gombrowiczowskim kościele ludzkim jeden czło­wiek stwarza drugiego, wywyż­sza i podnosi do godności króla niedotykalnego, by po­tem — jak króla karnawałowego — dotknąć go i strącić. Kwestia konwencji teatralnej jest ogromnie interesująca, gdyż w toczącym się pojedynku na miny i formy trudno utrzymać równowagę, oddzielić tonację serio od kpiny. Rodzi się pyta­nie, czy we współczesnej sztuce może jeszcze zaistnieć tragedia? W świecie, który nas otacza, w dużej mierze za sprawą mediów, prawdziwa tragedia natychmiast zostaje umniejszona, rozdrobniona albo wręcz wykrzywia się w groteskę.

Wścieklica

Decydująca bywa interpre­tacja finałowej sceny — próba wyzwolenia Tancerza, która ma dramatyczny koniec.

— Pogoń za mecenasem jest jakby ostatecznym „odlotem” Tancerza — stwierdza autor zie­lonogórskiej premiery. — W ob­liczu otchłani nie ma ucieczki, to pułapka zbudowana z odwiecz­nego systemu relacji i zależności międzyludzkich.

A przed Jackiem Bunschem kolejne premiery.

— Planuję realizację Przy drzwiach zamkniętych Sartre’a, tego właśnie utworu, z któ­rego pochodzi słynny cytat „piekło to inni”, by z odmiennej nieco perspektywy spojrzeć na podobny jak u Gombrowicza ludzki kosmos — zapowiada. — A potem JMK Wścieklica Witkacego w nowej, współcze­snej inscenizacji. Ale to zupeł­nie inna historia…

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji